niedziela, 30 czerwca 2013

~ 7 ~

~C.~
Będąc w szpitalu liczyłam każdą miniutę, która pozostała mi do wyjścia. Wtedy uważałam ten okres za  najgorszy w moim życiu. Rano wstawałam i jadłam ohydne śniadanie, nie dające uczucia sytości. Potem albo leżałam w łóżku cały dzień, patrząc się albo na igłę w mojej ręce i powstrzymując odruch wyciągnięcia z ciała tego paskudztwa, albo bezmyślnie wypatrując czegoś ciekawego w białym suficie. Przez pierwszy dzień dużo rozmawiałam z Noelem, ale on bardzo szybko stamtąd wyszedł. Zazdrościłam mu do tego stopnia, że nawet się nie pożegnałam. Miałam wrażenie, że będę tego żałować do końca życia, bo wydał mi się niezywkle sympatyczny, chociaż zadawał zbyt dużo pytań, a dawał za mało odpowiedzi.
Skończyłam wzystkie książki, które ze sobą wzięłam już drugiego dnia, a potem nie miałam ochoty czytać ich jeszcze raz, a byłam zbyt dumna, by prosić tatę o przywiezienie mi z domu więcej. Z nudów próbowałam nawiązać kontakt z kobietami dzielącymi ze mną pokój, ale zazwyczaj tylko zerkały na mnie spode łba i wracały do swoich lektur. Czasem wpadał do mnie tata lub Patricia, ale po zmywali się po kilku minutach, bo nie byłam raczej skora do rozmowy. Raz przyszła spanikowana Grace, którs sprawiła, że śmiałam się choć przez kilka minut. Bardzo się o mnie martwiła, ale wyprowadzono ją stamtąd gdy tylko zwymiotowała na widok krwi. 
Doktor Craven zabierał mnie na różne badania przynajmniej dwa razy dziennie, ale nic go nie zmartwiło, co radowało mnie niezmiernie. Mina mi nieco zrzedła, gdy ostateniego dnia, gdy tata już po mnie przykechałWedług niego miałam a organizmie taką ilość substancji odżywczych, że powinnam co chwilę mdleć. Jednak tak nie było, ale nie zastanawiałam się nad tym.
Wydaje się, że caly czas się czymś zajmowałam, ale w rzeczywistości między jakąkolwiek aktywnością miałam po kilka godzin przerwy, które zazwyczaj przesypiałam. Podczas tego pobytu wiele rzeczy się zmieniło. Przede wszystkim byłam bardziej zmęczona, ale to mógł być wpływ leków, albo tego głodu, który sprawiał, że w nocy skręcałam się z bólu. Miałam wrażenie, że mój wzrok sie pogorszył, a zwłaszcza w świetle słońca, którego ogólnie zaczęłam unikać. W uchu często słyszałam dziwne szumy, ale o żadnej z tych rzeczy nie powiedziałam ani lekarzom, ani pielęgniarkom, ani nawet tacie bo bałam się, że zatrzymają mnie w szpitalu jeszcze dłużej, a nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Po raz kolejny pchnęłam obrotowe drzwi i stanęłam na świeżym powietrzu. Miałam wrażenie, że jestem wolna, jakbym po latach wyszłą z jakiegoś więzienia. Nawet obecność taty nie psuła mi nastroju. Rozkoszowałam się promieniami słońca, mimo reakcji moich oczu, i kroplami deszczu splywającymi po mojej twarzy. W przypływie euforii zerwałam z ręki bandaż i odsłoniłam ranę. Wygladała dokładnie tak samo, ale patrzyłam na nią inaczej, z nieskrywaną radością. 
Rozejrzałam się dookoła i przez chwilę zatrzymałam wzrok na postaci stojącej przy ekskluzywnym, czerwonym porsche. Miałam wrażenie, że widzę znajome niebieskie oczy, ale po chwili mężczyzna wsiadł do auta i straciłam go z oczu.
- Claribel, przemokniesz! - spojrzałam na tatę, wymachującego rękoma przy samochodzie. Podeszłam do niego i, ociekająca wodą, wpakowałam się na tylne siedzenie. 

~N.~

Patrzyłem, jak wychodzi ze szpitala. Wydawała się być szczęśliwa. I wolna. Tak bardzo chciałem się poczuć jak ona, znowu normalnie. Ale wiedziałem, że nigdy więcej tak nie będzie, nie dopóki będę przy niej. Ona wszystko zmieniła. 
Dopiero po chwili zorientowałem się, że zatrzymała na mnie wzrok i czym prędzej wsiadłem do auta, by nie zdołała mnie rozpoznać. Jeszcze nie na to czas. 
W kieszeni zabrzęczał mi telefon. To był Quentin. Odebrałem.
- Masz coś? - zapytałem, pomijając wszystkie zbędne szczegóły. 
- Wątpiłeś w moje możliwości? - usłuszałem jego śmiech i odetchnąłem z ulgą. - Od września będzie uczęszczać do Berrabey School. 
- Zapisz mnie tam. Do tej samej klasy. Wiem, że potrafisz. 
- Już się robi.
Rozłączyłem się i patrzyłem, jak jej samochód znika za zakrętem.

-------------------------

Może trochę nudno, ale jeszcze się rozkręca. Zabawa zacznie się, jak pojawi się kolejny kandydat na N. A co myślicie o Noelu? 

czwartek, 27 czerwca 2013

~ 6 ~

~C.~
Poczułam zmianę jeszcze zanim otworzyłam oczy. Zamrugałam kilka razy, by nieco się rozbudzić. Podniosłam się delikatnie. Ból w ręce zniknął, zapewne za sprawą leków. Byłam spokojniejsza, a to też było olbrzymią zmianą w porównaniu z wczorajszym dniem. 
Znajdowałam się w dużej sali, oświetlonej promieniami słońca. W nozdrza uderzył mi intensywny zapach chemikaliów i krwi. Panowała tam bardzo napięta atmosfera. Po mojej lewej stronie stały trzy łóżka, a w nich kobiety, zagłebione każda w swojej własnej książce. Wszystkie były ode mnie przynajmniej pięć lat starsze, i wydawały się być krytycznie nastawione do świata. Spojrzałam w prawo i się zdziwiłam. Leżał tam chłopak, mniej więcej w moim wieku. Patrzył się w sufit. Miałam dziwne wrażenie, że już go widziałam. Miał oliwkową skórę, ciemne włosy i nienaturalnie niebieskie oczy. Spod kołdry wystawała umięsniona ręka, podpięta aktualnie do kroplówki. Wtedy zdałam sobie sprawę, że i w moich nadgarstku tkwi igła, ale nie zareagowałam. Byłam już spokojniejsza.
Do tego chłopaka chyba dotarło, że się na niego gapię, bo obrócił się w moją stronę i z uśmiechem na twarzy powiedział:
- Hej. 
Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa, ale potrząsnęłam lekko głową i odpowiedziałam:
- Przepraszam... Hej. 
- Jestem Noel. - odruchowo chciał podać mi rękę, ale powstrzymała go igła i tylko się zaśmiał. - A ty?
- Claribel. 
Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę i myślałam, że na tym skończyła się nasza konwersacja. Byłabym zadowolona, gdyby to okazało się prawdą, bo widniałam na szarym końcu w jakichkolwiek kontaktach z nieznajomymi, ale Noel wydawał się być mną zafascynowany.
- Dlaczego tu jesteś? - zapytał, unosząc się do pozycji siedzącej.
- Sama nie wiem. - powiedziałam, zwieszając głowę. - Coś dziwnego pojawiło się na mojej ręce, tata spanikował... I już. 
- Hmm... Mogę zobaczyć? - pochylił się nieco w moja stronę. 
- Bandaż. - uśmiechnęłam się, ale jego zachowanie zaczęło mnie niepokoić. - A ty? Co cię tu sprowadza?
- Atak astmy. - zwiesił głowę. - Bywa.
- Och. - trochę mnie zawstydził, nie lubiłam rozmawiać o czyiś chorobach, bo robiło mi się ich żal. - Ile masz..
Chciałam zadać pytanie, ale w tym momencie do pomieszczenia wszedł doktor. Był dość stary, miał może około pięćdziesięciu lat. Siwa czupryna przykrywała cała głowę, tylko w kilku miejscach widać było ciemne włoski. Na oczach miał ogromne okulary, a w ręce trzymał plik kartek.
- Claribel Heatings? - zawołał, a wszystkie kobiety zerknęły na niego przez chwilę, by zaraz wrócić do swoich lektur. Nieśmiało podniosłam rękę. On podszedł do mnie, zasłonił mnie z obu stron sztywnymi kontarami i usiadł na taborecie stojącym obok.
- Dzień dobry. Nazywam się Joseph Craven. Jestem twoim lekarzem. - podał mi rękę, a ja uścisnęłam ją wolną dłonią. Uśmiechnął się. Zdobył moje zaufanie. - Zdaje się, że spotkaliśmy sie wczoraj w tym całym zamieszaniu. 
- Czy jest ze mną bardzo źle? - zapytałam zniecierpliwiona. 
- No cóż... Rana na twojej ręce wygląda strasznie. - skrzywił się lekko, ale potem znów pojawił się na jego twarzy wesoły wyraz. - Jednak wcale nie jest to aż takie poważne. Wczoraj, zaraz po tym, jak zasnełaś, wykonaliśmy dziesiątki badań, by przekonac się, że jesteś całkowicie zdrowa. To... coś na ręce nie wywołało żadnych zmian w ogranizmie. Dla pewności chcieliśmy spróbować to wyciąć, ale wniknęło na tyle głeboko, że ryzyko uszkodzenia mięśni i waznych naczyń krwionośnych jest zbyt duże. 
- Ile tu zostanę? - zapytałam. Jego wywód uspokoił mnie i zaniepokoił jednocześnie, bo nadal nie miałam pojęcia, dlaczego ta rana pojawiła się na mojej ręce.
- Pięć dni. - odpowiedział szybko. - Lub dłużej, jeśli coś się zmieni.
Zaczął wertować kartki i myślałam, że o mnie zapomniał, ale po chwili znów podniósł wzrok i zapytał niezwykle poważnym tonem:
- Kochana, jak dużo jesz? 
To pytanie całkowicie mnie zaskoczyło, ale postanowiłam na nie odpowiedzieć. Przypomniał mi sie poprzedni poranek i ten straszny głód... który właśnie w tamtej chwili wrócił ze zdwojoną siłą. Ledwo udało mi się opanować zgięcie w pół z bólu, bo bałam się, że doktor Craven zechce mnie zatrzymać tu na dłużej, gdy zobaczy, co się dzieje.
- Całkiem dużo. - odpowiedziałam w miarę normalnie, zaciskając zębt.
- Tak też odpowiedzieli twoi rodzice. - doktor pokiwał głową.
- Rodzic. - poprawiłam go. Nie chciałam, by ktokolwiek uważał Patricię za moją matkę.
- Jak wolisz. - spojrzał na mnie dziwnie, po czym kotynuował myśl. - Jednak kilka badań dało takie wyniki, jakbyś nie jadła przez tydzień. Jest to jedyna rzecz, która nas niepokoi, ale chyba czujesz się dobrze, prawda?
- Tak. - pokiwałam głową w desperacji. Chciałam, by już zamknął temat, zanim się wyda, co czuję.
- W takim razie termin wypuszczenia cię nie zostanie zmieniony, jedynie zlecimy ci częste badania. - zebrał kartki i podniósł się. - Do zobaczenia wieczorem, przyjdę, by obejrzeć rękę.
Pokiwałam głową, a on szybko odsunął zasłony i wyszedł.
Spojrzałam na Noela, ale on nawet mnie nie zauważył, tylko wydawał się być zafascynowany. Nie wiem dlaczego miałam wrażenie, że podsłuchał całą rozmowę. Tylko dlaczego?

~N.~

Nie odkryli tego. Wiedziałem to na pewno. Gdyby tak było nie puściliby jej tak szybko. Czyli na razie była bezpieczna. Mimo wszystko postanowiłem być przy niej, gdy będzie przezto przechodzić. Nawet jeżeli nie mogłem jej w jakikolwiek sposób pomóc, dopóki mi nie zaufa. 
Wybrałem w telefonie numer Quentina. Już wiedziałem, co muszę zrobić.

--------------------------

Jak się podoba rozdział 6? Zaczynam się rozkręcać. Tylko nie myślcie, że sprawa N. będzie taka prosta :)

środa, 26 czerwca 2013

~ 5 ~

~C.~
Otworzyłam oczy, ale ostre swiatło zmusiło mnie do natychmiastowego ich zamknięcia. Chciałam ruszyć ręką, by zasłonić twarz, ale poczułam, że coś ją przytrzymuje. Tylko nie to, pomyślałam. Powstrzymałam dreszcze. Spróbowałam otworzyć oczy po raz kolejny. Było trudno, ale po kilku sekundach jedyną przeszkodą było kilka łez. 
Znajdowałam się w niezbyt dużej sali, oświetlonej licznymi lampami. Kątem oka spostrzegłam trzy inne łóżka po mojej lewej stronie, jeszcze jedno po prawej. Na każdym ktoś leżał, jednak wszyscy poza mną spali. Naprzeciwko było duże okno, które zdradziło mi, że już noc. Tuż obok stała mała szafka, a na niej szklanka wody i trzy strzykawki wypełnione przezroczystymi płynami. Nad nią wisiała kartka z moim imieniem. Przeraziłam się tym, że będą mi to wstrzykiwać. Zauważyłam jeszcze stojak z woreczkiem. Podążyłam wzrokiem za rurką do niego przyczepioną i zobaczyłam moją rękę. Okropnie wielka igła wbita była dokładnie w środek mojego nadgarstka, przymocowanego paskiem do metalowej ramy łóżka. Chciałam także zobaczyć straszną ranę, ale była zabandażowana. 
Poczułam zapach chemikaliów zmieszanych z krwią. Ogranęłam mnie panika, oddech przyspieszył. Dotarło do mnie, że muszę stamtąd jak najszybciej wyjść, bo albo dostanę ataku paniki, albo zwymiotuję. Podniosłam rękę, która była oswobodzona i odpięłam pasek. Zamknęłam oczy i wyciągnęłam igłę. Poczułam, jak krew spływa mi po dłoni, ale nic z tym nie zrobiłam. Wstałam z tego łóżka i upewniłam się, że wszyscy dookoła śpią. Miałam szczęście, właśnie tak było. Podeszłam do drzwi i ostrożnie wyjrzałam na korytarz. Było pusto. Na chwilę pojawiły się we mnie wątpliwości, ale byłam zdeterminowana się stamtąd wydostać i wyszłam za drzwi. Byłam kompletnie zdezorientowana, nie wiedziałam, dokąd iść, więc poszłam przed siebie. Biegiem. 
Nagle z jednej z sal wyszedł lekarz. Złapał mnie za rękę i zatrzymał. Odruchowo zaczęłam się wierzgać, chciałam uciekać dalej. Jednak spojrzałam w jego oczy i przestałam.
- Dlaczego biegniesz? - zapytał, bez emocji. Był młody. Miał ciemne włosy i oczy w niezwykle intensywnym odcieniu błękitu. 
- Chcę wyjść. - powiedziałam, czując, że zaraz się rozpłaczę. 
- Każdy chce. Usiądź. - ostrożnie posadził mnie przy ścianie, jakby oczekiwał, że zaraz zacznę wrzeszczeć. A byłam tego bliska. Igły i strzykawki wyprowadziły mnie z równowagi, przez ciągłe dreszcze i zdenerwowane głosy byłam rozstrojona, ale ten mężczyzna zdołał mnie uspokoić i byłam mu za to wdzięczna.  Zbadał mnie wzrokiem po raz kolejny i zawołał - Pielęgniarka proszona do korytarzu czwartego!
Przez chwilę tkwiliśmy w ciszy, aż w zasięgu wzroku pojawiła sie młoda dziewczyna z papierami w ręku. Podeszła do doktora, a ten szepnął jej coś na ucho. Spojrzała na mnie, po czym zapytała:
- Jak masz na imie?
- Claribel. Heatings. - powiedziałam, powstrzymując płacz. 
Przewertowała kartki, które trzymała w ręku, po czym spojrzała na doktora po raz kolejny i powiedziała:
- Sala numer szesnaście. - po czym pobiegła tam, skąd przyszła.
Doktor ostrożnie mnie podniósł i na rękach zaniósł do mojej sali, gdzie delikatnie ułożył w łóżku.Wzdrygnęłam się., gdy przecierał gazą krew, która wcześniej wypłynęła z rany po kroplówce. Jednak prawdziwy strach mnie przeleciał, gdy podniósł jedną ze strzykawek. Podniosłam się, ale on za powrót kazał mi się położyć i zamknąć oczy. Każdy nerw w moim ciele był wrażliwszy niż zazwyczaj, więc gdy wbił igłę poczułam to dwa razy mocniej. Minutę później nie miało to już znaczenia, gdyż zasnęłam. Choć tego nie chiałam.

~N.~

Patrzyłem, jak zamyka oczy i usypia. Nie byłem dumny z tego, co zrobiłem, ale nie znałem innego sposobu na potwierdzenie mojej teorii. Gdy jej klatka piersiowa zaczęła unosić się regularnie, a mięśnie rozluźniły, podeszłem ostrożnie i zacząłem odwijać bandaż, jednak nie spuszczając jej twarzy z oczu, na wypadek gdyby się obudziła. Była piękna. Ciemne, długie włosy rozsypały się po całej poduszce, okalając jej cerę brązową aureolą. Miała długie, ciemne rzęsy i pełne, malinowe usta. W świetle lamp była nienaturalnie blada, ale i to mi imponowało.
Odwróciłem wzrok od tego cudu, jakim dla mnie była i spojrzałem na jej rękę. Nie myliłem się. Nie wiedziałem tylko, czy mam się cieszyć, czy płakać.
Wbiłem w jej dłoń igłę od kroplówki, po czym wycofałem się na korytarz. Tuż przed wyjściem spojrzałem na nią jeszcze raz. I nie mogłem uwierzyć, że naprawdę ją widzę.

-------------------------

Mam teraz pełno pomysłów, więc może nawet będę pisać codziennie. Jak się podoba piątka? W następnych rozdziałach będziecie mieli okazję by odgadnąć, kim jest N. 

wtorek, 25 czerwca 2013

~ 4 ~

~C.~
Nagle zrobiło mi się słabo i niedobrze. Przełknęłam żółć, któa momentalnie pojawiła się w moich ustach. Spojrzałam jeszcze raz.
Cały tył ramienia był czerwony i obrzydliwie spuchnięty. Skóra była pokryta bąblami niczym po oparzeniu, miejscami martwy naskórek aż sypał się ze mnie. Gdzieniegdzie widniały ślady wypływającej krwi, dopiero co zakrzepniętej. Całość była pokryta gęstą ropą. Dopiero wtedy poczułam silny ból i pieczenie, przechodzące w odrętwienie. 
- Mój Boże... - nogi ugięły się pode mną jakby były z waty. Pokój zawirował. Poczułam, że lecę do przodu, ale oparłam się ręką o ścianę, zanim tata mnie złapał. Ostrożnie, walcząc mdłościami podeszłam do kanapy i powoli się na niej położyłam, po czym złapałam się za głowę i wytężyłam myślenie. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć?
- Idę obudzić Patricię. - powiedział tata, wbiegając po schodach. Jego słowa ledwo do mnie dotarły. 
Po kilku minutach zjawili się oboje, spięci do granic możliwości. Usiedli obok mnie i spokojnie oglądali moją rękę, nawet jej nie dotykając. Po chwili tata pobiegł zająć się płaczącą Kim, która obudziła się na skutek całego zamieszania. Patricia zaczęła wykręcać moją rękę na wszystkie strony, badając każdy jej fragment. Po chwili była tak spanikowana, że już wyjmowała telefon, by dzwonić na pogotowie. Gdy zjawił się tata z dzieckiem na rękach zaczął ją uspokajać, a mnie rozkazał leżeć i najlepiej się nie ruszać. Posadził Kim na fotelu i prędko wybiegł z pokoju po apteczkę. Następnie razem z Patricią nakładali na mnie masę kremów i kilka warstw bandaży, a ja walczyłam z dreszczami, które pojawiały się przy każdym dotyku.
 Rozpoczęła się poważna dyskusja, w którą ja nie byłam włączona nawet w najmniejszym stopniu. Po pierwszym szoku, jakiego doświadczyłam, zdążyłam już nieco otrzeźwieć, myślałam jaśniej. Zaczęłam rozważać kilka opcji - co mogło się stać? Ugryzienie owada? Infekcja? Choroba? Dawniej, gdy coś było nie tak, mój organizm radził sobie sam, hartował się. Miałam jedynie ogromną nadzieję, że to nic poważnego i szybko wydobrzeję. Myliłam się.
Wykorzystując nieuwagę dorosłych wymknęłam się do kuchni i podjęłam kolejną rozpaczliwą próbę zaspokojenia głodu, ale jabłko, a także szklanka soku nie przyniosły żadnego efektu. Westchnęłam i postanowiłam wrócić do swojego pokoju, przespać się chwilę. Położyłam się i choć próbowałam odrzucać myśli o ręce, to ból dawał o sobie znać coraz bardziej, tak samo jak wszystko dookoła. Drobne plamki krwi na pościeli, skurcze brzucha, wirowanir obrazu przed oczami. Czułam, że zaraz wybuchnę.
Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nie pokwapiłam się, by otworzyć, więc tata sam się obsłużył i wszedł do pokoju. Rozejrzał się nerwowo i powiedział:
- Zabieramy cię do szpitala.
- Co? Nie! - podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego ze złością. - Nigdy w życiu!
- Clare, uspokój się. - przykucnął. - Oddychaj. Nie mamy pojęcia, co ci się stało. To może być coś poważnego, choroba, infekcja. Wszystko, rozumiesz? Nie chcę cię zmuszać, ale tym razem to konieczne.
- Ja tam zwariuję! - przestałam kontrolować emocje. - Te igły...
- Nikt cię tam nie skrzywdzi, dobrze? Daję ci piętnaście minut. Ubierz się, spakuj rzeczy, których będziesz potrzebować, jeśli trzeba będzie zostać. Jesli nie, to będzie jedyny raz, kiedy siłą zaciągnę cię do samochodu.
Nie odpowiedziałam, więc on wstał. Wyszedł, drzwi trzasnęły, a ja opadłam na łóżko. Wiedziałam, ze ma rację, i nienawidziłam tego. Z frustracją poszłam do łazienki. Wzięłam gorący prysznic na uspokojenie, bez skutku. Ubrałam się w pierwsze lepsze rzeczy, potem kilka ubrań wrzuciłam do torby bez żadnej segregacji. To samo zrobiłam z kosmetykami. Z biblioteczki taty wyjęłam książkę, która wpadła mi w ręce i schowałam ją, nawet nie prosząc o pozwolenie, bo kto myśli w takich momentach o pożyczaniu książek? Schodząc na dół usilnie starałam się opanować drżenie rąk, które pojawiło się w  wyniku okropnego stresu.
Pierwszym, co zobaczyłam, była Kim siedząca na schodach, kiwająca się w przód i w tył ze zmęczenia. Potem w polu widzenia pojawiła się Patricia, wystrojona niczym na bal, jak zawsze. Usłyszałam, jak tata woła nas z garażu. Miałam już iść w jego stronę, gdy zatrzymała mnie Patricia:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - z jej oczu wyczytałam, że jest jeszcze bardziej zdenerwowana ode mnie. Nie chciałam jednak, by zanadto się ze mną zżywała, poza tym zaczęła mnie już irytować. Gdzieś głęboko zadałam sobie po raz kolejny pytanie - za co jej tak nie lubię? Znałam odpowiedź, odkąd tata mnie dla niej zostawił.
- Obchodzi cię to? - nawet na nią nie spojrzałam, tylko wsiadłam do samochodu.
Jechaliśmy krótko, bo o takiej godzinie ulice były niemal puste. Gdzieś za zasłoną szarych chmur wstawało słońce. Nie padało, co możnaby nazwać cudem. Rzedła mlecznobiała mgła, na moich oczach zapaliły się uliczne lampy. Miałam wrażenie, że mój wzrok się wysotrzył, widziałam więcej szczegółów, co mnie zachwycało, widziałam wszytko na nowo. Dzień się zaczynał, ale ja chciałam, by znów była noc. Pragnęłąm uciec od tego początku, bo coś podpowiadało mi, że wszystko się zmieni.
Ból znów się wzmógł. Poprosiłam tatę o tabletki przeciwbólowe, bo nie mogłam już wytrzymać, łzy cisnęły mi się do oczu, ale on odmówił podania mi czegokolwiek przed wizytą u lekarza. Westchnęłam, nie chciałam się kłócić.
Samochód zatrzymał się przed samym wejściem. Mimo tak wczesnej godziny szpital był chyba najbardziej obleganym miejscem w całym mieście. Dookoła stało sporo samochodów, a przez obrotowe drzwi co chwilę ktoś przechodził. Zasmuciło mnie to nieco, bo to przecież najgorsze miejsce, w jakim można się znaleźć.
Weszliśmy do środka. Tata podszedł do zaspanej recepcjonistki i przedstawił jej sytację, a ona bez entuzjazmu zaprowadziła nas do jakiegoś gabinetu, nawet nie wiedziałam, jakiego lekarza. Jednak miałam wrażenie, że nim mniej wiem, tym lepiej dla mnie.
Mężczyzna w średnim wieku, do którego nas przyprowadzono, był równie zaskoczony jak my. Zaczął od położenia mnie na kozetce, potem dokładnie zbadał moją rękę, potem wykonał wszelkie możliwe badania, do jakich był zdolny, ale na nic. Długo milczał, po czym poszedł z nami do innego lekarza, ale i on nie mógł nic zrobić. Latałam od pomieszczenia do pomieszczenia, dotykana przez dziesiątki par rąk, a dreszcze uznawali za kolejne oznaki choroby. Starałam się oddychać, nie panikować, tłumaczyłam sobie, że zaraz wszystko się wyjaśni, ale z każdą sekundą gorzej mi się oddychało, bałam się, że zaraz stracę przytomność albo zwymiotuję i trafię na salę operacyjną. Niestety, było gorzej.
W pewnej chwili wszyscy się rozeszli. Nawet tata i Patricia wyszli. Zostałam tylko ja i pielęgniarka. Milczałyśmy, ale widziałam na jej twarzy troskę. Zrozumiałam, gdy inne kobiety weszły do pokoju, ubrały mnie w szpitalne ubranie i kazały położyć się w łóżku na kółkach. Wmawiałam sobie, że jest dobrze, ale serce waliło mi jak młot. Wbiły mi igłę od kroplówki w rękę, ale nie chciałam nawet myśleć o tym, co płynie przezroczystą rurką.
Otworzyły się drzwi. Jedyne co zobaczyłam, był napis "Oddział Intensywnej Terapii" i twarz taty gdzieś za mną, po czym usnęłam.

------------------------

No i czwóreczka za mną! Chyba trochę się pospieszyłam, miało być trochę później, ale nie mogłam przepuścić pomysłu! Zachęcam do krytykowania :)
Zapraszam na blog o niespełnoprawnej Hani --> http://moje-inne-zycie.blogspot.com/
Okażcie serce!

niedziela, 23 czerwca 2013

~ 3 ~

~C.~
Obudziłam się z myślą - a może to dzisiaj? Może to dzisiaj będzie lepiej niż zazwyczaj? Serce gdzieś głęboko mi podpowiadało, że jestem znowu dwuletnim dzieckiem, które tylko czeka, aż mama zaśpiewa mu piosenkę na powitanie dnia, a tata powygłupia się przy śniadaniu. Jednak wystarczyło, że otworzyłam oczy, a czar prysł. Spojrzałam znów na ten brzydki, biały sufit i w oczach pojawiły się łzy. Wstałam, ale szybko zauważyłam, że na dworze jest jeszcze ciemno. Jedno spojrzenie na zegarek i wszystko stało sie jasne. Czwarta nad ranem. W weekend? To było do mnie niepodobne. Pomyślałam, że trzeba coś ze sobą zrobić, bo nie czułam senności nawet najmniejszym stopniu. Włączyłam komputer, otworzyłam komunikator. Jednak gdy tylko zobaczyłam pustą listę doszłam do wniosku, że nikt normalny nie siedzi o tej godzinie przed ekranem, tylko w łóżku. Byłam wyjątkiem. 
Ostrożnie wyjrzałam na korytarz, ale zapalone światło w gabinecie poinformowało mnie, ze tata jest już na nogach i może chcieć pogadać albo nawiązać ze mną kontakt w inny żałosny sposób, co byłoby najgorszym możliwym początkiem dnia. Wycofałam się z powrotem do pokoju. Wyjęłam książkę i zagłębiłam sie w lekturze, ale szybko poczułam dziwny skurcz w brzuchu. Nie był to zwykły głód, wiedziałam to od razu. Starałam sie to ignorować, ale nietypowe uczucie nie dawało mi spokoju. Musiałam zejść do kuchni i coś zjeść, i to natychmiast, nawet jeżeli ryzykowałam zdemaskowanie. 
Na palcach przemknęłam się przez korytarz i zeszłam po schodach. Z przestronnego holu skręciłam do kuchni i niemal rzuciłam się na lodówkę. Wyciągnęłam jogurt i zjadłam go przy maleńkiej lampce nad blatem. Nim się spostrzegłam, kubeczek był pusty, ale nic się nie zmieniło. Zaskoczyło mnie to, bo ja nigdy nie odczuwałam takiego głodu. Gdyby Patricia nie wpychała we mnie jedzenia trzy razy dziennie, ograniczałabym się do jednego posiłku na tydzień, z niewielkimi przekąskami po drodze.
Stwierdziłam, że może potrzebuję czegoś konkretniejszego, więc wyciagnęłam nieco czerstwy chleb z poprzedniego dnia, szynkę, ser i zrobiłam sobie kanapkę, ale moja nadzieja na zaspokojenie dokuczliwego głodu była płonna. Przeszło mi przez myśl, że to może pragnienie, więc zagrzałam mleko. I to mnie zgubiło. Gdy wyjmowałam gorący napój z mikrofalówki, szklanka wyśliznęła mi się z ręki i spadła na kamienną podłogę, rozbijając sie w drobny mak. Ledwo zdążyłam sie schylić, by zebrać odłamki, usłyszałam na schodach energiczne kroki. No tak, to było nieuniknione. 
- Kim? To ty? Wszystko w porządku? - zdenerwowany głos ojca poniósł sie po pustym domu. Wpadł do kuchni i rozejrzał się dookoła, ale gdy natrafił na mój wzrok zwiesił głowę jakby z zakłopotaniem, ale w jego głosie wyczułam ulgę. - Ach, to ty, Claribel. 
Nie odpowiedziałam. Uparcie wpatrywałam się w maleńkie kawałki szkła na podłodze. 
- Dlaczego wstałaś tak wcześnie? Myślałem, że to Kim, wystraszyłaś mnie nie na żarty. Ona już raz zrobiła nam taki numer, źle się to skończyło...
- Musimy rozmawiać o Kim? - spojrzałam na niego z irytacją. Słuchanie, a tym bardziej włączanie się w rozmowę o tym bachorze nie leżało w zasięgu moich marzeń na ten poranek. Chciałam tylko, żeby tata zostawił mnie w spokoju. Ale nie zamierzał.
- Nie, ja tylko... - uklęknął przy mnie i zaczął zbierać rozsypane okruchy.
- Nie prosiłam o pomoc. - odtrąciłam jego rękę. Mówiłam sobie w myślach "Spokojnie, on tylko chce pomóc, bądź miła", ale ani mi, ani jemu to nie wychodziło.
- To nic. Chciałem ci pomóc. - wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Nie musiałeś się starać, naprawdę. 
- Dlaczego wstałaś tak wcześnie? - pomimo moich usilnych starań, by go zniechęcić do konwersacji, on się nie poddawał. "Idź na pogaduszki z Kim - pomyślałam - ona przynajmniej wysłucha cię z większym entuzjazmem".
- Byłam głodna.
- Ty? Na serio? - to chyba miał być żart, ale niezbyt mu wyszedł.
- Tak, ale już wracam. Najadłam się. - co za brednie, było dwa razy gorzej niż na początku. 
- Dobrze, w końcu jest jeszcze wcześnie, prawda? - powiedział do moich pleców, bo już szłam w stronę schodów.
Po dziś dzień przeklinam to, że tamtego dnia postanowiłam zamienić moją ulubioną piżamę z rękawami  aż do nadgarstków na lekką koszulę nocną na ramiączkach. Uniknęłabym tego, co stało się gdy tylko weszłam na pierwszy stopień.
- Claribel! Stój! Mój Boże... - ten ton głosu był dla mnie zupełnie nowy, brzmiała w nim nieznana dotąd troska i zdenerwowanie. Nie wyczułam ani jednej fałszywej nuty, co nieco zbiło mnie z tropu. Nigdy jeszcze nie odezwał sie do mnie w taki sposób. 
- Co? Wszystko w porządku? - starałam się za wszelką cenę ukryć emocje.
- Czy ty patrzyłaś dzisiaj w lustro? - nie patrzył mi w oczy, ale na moje prawe ramię i to tak intensywnie, że zaczęłam się bać.
- Nie. Dlaczego miałabym? - kątem oka spojrzałam na rękę, ale nie byłam w stanie niczego dojrzeć. 
- Podejdź do mnie. - wyciągnął do mnie rękę, a jego twarz spoważniała. Dzieliły nas dobre dwa metry.
- Nie, po co? - cofnęłam się o kolejny krok. 
- Claribel, to nie są żarty! Chodź za mną. - poszedł do przedpokoju i stanął przed lustrem, nie spuszczając mnie z oczu, jakbym zaraz miała upaść na ziemię. Mimowolnie, ale powoli, ruszyłam w jego stronę. - Spójrz na swoją rękę. 
Z nieufnością, niczym wystraszone zwierzę, podeszłam bliżej i rzucilam szybkie spojrzenie na własne odbicie. Ale to wystarczyło...

~N.~
Zaczęło się. Coś we mnie krzyczy, rozkazuje mi działać. Mimo iż dobrze wiem, że nie mogę się ujawnić. Ale ona mnie potrzebuje...

-------------------------

Już trzeci! Następny obiecuję opublikować w czwartek lub piątek, a może nawet w środę. Jeżeli się nudzicie, zapraszam na blogi z zakładki "Czytelnia".




sobota, 22 czerwca 2013

~ 2 ~

~C.~
Choć powinnam płakać całymi dniami, ja poczułam swego rodzaju ulgę, gdy przyszło do ustalania, kto ma się mną opiekować po rozwodzie. Dla mnie miał to być koniec męk z mamą. Ale wszytsko potoczyło się w zupełnie inną stronę. Było to także bezpośrednim skutkiem tego, ze tata zwyczajnie powiedział, że nie chce już mieć ze mną kontaktu i zacząć życie od nowa. Nie powiedział w sądzie nic o zachowaniach jego żony, o jej traktowaniu wobec mnie i opiekę przydzielono jej. Nie mogłam słuchać prawnika, który mi to mówił. Rozpłakałam się, zamknęłam w pokoju, do którego dostano się dopiero następnego dnia, gdy zemdlałam z wycieńczenia. A tatę znienawidziłam za to, co mi zrobił. Zapewne nadal nie wie wszystkiego.
Wtedy zaczął się smutny okres. Każdy dzień był ponury i jeszcze gorszy, niż poprzedni. Przestałam doceniać  piękną pogodę, a wręcz miałam wrażenie, że deszcz przykrywa moje uczucia, i to mi pomagało. Nie płakałam, nie uroniłam ani jednej łzy, bo nie miałam na to siły i stwierdziłam - gorsza jest tylko śmierć. Wszystko przestało się już dla mnie liczyć. 
Każda doba wyglądała tak samo. Budziłam się wcześnie, by wymknąć się z domu zanim mama się obudzi. Zawsze miałam na sobie bluzkę z długim rękawem i spodnie do kostek, by zakryć siniaki i blizny po pięściach mamy. Nie zdarzyło mi się, że powtarzałam klasę, ale moje oceny były bardzo kiepskie. Po lekcjach często podkradałam coś ze sklepikó z jedzeniem, bo w domu i tak nic nie było. On był pusty, i to dosłownie. Mama sprzedała wszystkie meble, by utrzymać się przy życiu. Spałam na kocu, na zimnej podłodze, o pościeli nawet nie było mowy. Nawet dostałam kiedyś jedną od koleżanki, ale jedyne co mi to dało, to siniak na plecach i pieniądze w mamy kieszeni.  Żyłyśmy bez ogrzewania, telefonu, światła. Ona nie pozwalała mi wchodzić do łazienki. Myłam się w pobliskim gimnazjonie. Zimą przesiadywałam tam całe dnie, bo było mi tam względnie ciepło. Od czasu do czasu jakaś życzliwa koleżanka zaprosiła mnie na noc, ale jedynie z litości. Wszyscy się ode mnie odwrócili, gdy tylko tata odszedł. Ja też nie miałam ochoty na pogaduszki. Gdzieś głeboko kogoś potrzebowałam, ale nie byłam zdolna do przyjaźni. Nikt nie miał odwagi zgłosić na policję całej sprawy, ja także, choć powinnam. 
Trwało to dwa i pół roku. Wtedy moja mama wróciła do domu, nawet nie wiedziałam, skąd. Spojrzała tylko na mnie i wyszepnęła:
- Przepraszam...
Ten jeden raz wiedziałam, że jest to szczere.
Zemdlała na moich oczach. Spanikowałam. Biegałam po całym bloku, aż ktoś otworzył mi drzwi i zadzwonił  na pogotowie. Mama zmarła w szpitalu, trzymając mnie za rękę, 27 października, gdy miałam dwanaście lat. Wybaczyłam jej. Rozpaczałam na pogrzebie, choć rozum mówił, że nie mam powodu, by płakać. Męka się skończyła. Głupi umysł, nie miał o niczym pojęcia. 
Znowu zaczęły się dylematy, kto ma się mną zająć. Do taty nie chciałam wrócić, a on także się mnie wypierał, co mnie cieszyło i smuciło jednocześnie. W Anglii nie miałam prawie żadnej rodziny, wszyscy wyjechali za granicę. W końcu jednak wzięła mnie do siebie babcia, pomimo jej sędziwego wieku, małego budżetu i ciasnego mieszkania. Razem dawałyśmy sobie radę. Jej emerytura schodziła na najpotrzebniejsze rzeczy, zaś ja pomagałam w niektórych sklepach, by zyskać kilka groszy w kieszeni. Czasami tata cos przysłał - jedzenie, książki, pościel, ale nigdy nie korzystałam z żadnej z tych rzeczy. Raz próbowałam, ale potem płakałam przez dwie godziny. Spałam na kanapie, ale to zawsze lepsze niż podłoga. Dużo czasu spędzałam przy babci, gotując jej, podając lekarstwa i czuwając nad jej stanem, nawet w nocy, przez co opuściłam się w szkole. Mimo wszystko nie zawaliłam żadnej klasy, choć czasem przychodziło mi to z trudem.
Kto wie? Może gdyby bacia nie umarła trzy miesiące po mamie, wiodłabym teraz lepsze życie. Ale niestety podeszły wiek i liczne choroby spowodowały jej śmierć. 27 stycznia dostała zawału serca podczas przygotowywania obiadu. Ostatnia osoba, którą szczerze kochałam, odeszła. Nie pozostał mi nikt oprócz taty. I to było moje największe zmartwienie, własnie on.
Spod szptala, gdzie stwierdzono zgon babci, zabrała mnie taksówka i zawiozła prosto pod dom mojego ojca. Był ze mną pracownik opieki i to on powiedział mu o wszystkim. Więc gdy przyszła moja kolej, by się z nim przywitać, na jego twarzy widniał okropny, fałszywy uśmiech. Za nim stała Patricia, jego nowa, młodziutka żona z płaczącą Kim na rękach, moją przyrodnią siostrą. Nie zdążyłam nawet podejść na dwa metry do mojej nowej rodziny, a uciekłam stamtąd z płaczem. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był wyraz smutku na twarzy taty, ale nie przejęłam się nim. Zasłużył.
Szukano mnie przez cztery dni i cztery noce. Niewiele pamiętam z tego krótkiego okresu, jakby zakryto go w mojej pamięci ciemnym całunem. Wałęsałam się po całym Londynie, uciekając na widok każdej znajomej twarzy lub policyjnego munduru. Oprócz skradzionej bułki nie miałam nic w ustach. Piłam wodę z fontanny. Gdy w końcu mnie odnaleziono, spałam przy drzwiach zaplecza restauracyjnej kuchni. Policjanci spędzili prawie pół godziny na uspokajaniu mnie po wybudzeniu ze snu. Byłam na skraju wyczerpania i depresji. Z posterunku policji odebrał mnie tata, na rękach zaniósł do domu, ogrzał, nakarmił i wykąpał. Nie odezwał się słowem. Chyba chciał w ten sposób przeprosić za wszystko to, co mi zrobił, za rzeczy, które przez niego utraciłam, za uczucie smutku, które towarzyszyło mi przez całe moje żałosne życie.
Od tamtego czasu wiele rzeczy się zmieniło. Moje życie uległo zmianie, zdcydowanie na lepsze. Tata miał własną firmę, przynoszącą mu duże korzyści, dlatego mógł sobie pozwolić na luksusową willę niedaleko centrum. On i Patricia starali się z całego serca, bym była szczęśliwa. Mimo moich kiepskich ocen udało im się zapisać mnie do bardzo dobrej szkoły. Dostałam własny pokój, co było dla mnie ogromną zmianą. Starali się zapewniać kontakty z osobami w moim wieku. Kupowali mi masę rzeczy, bez żadnej okazji, chociaż połowy z nich nie potrzebowałam. Dzięki nim trochę odżyłam. Poznałam Grace, która stała się moją przyjaciółką, choć nie taką z marzeń. Mimo wszystko wiele z poprzedniego życia we mnie zostało. Nigdy nie pokochałam na powrót taty, ani nie polubiłam Kim i Patrcii. Po kilku miesiącach nauczyłam się ich tolerować. Po życiu z mamą nienawidziłam dotyku do tego stopnia, że nawet drobne muśnięcie wywoływało drzeszcze. Moim ulubionym miejscem stał się cmentarz, gdzie do nocy patrzyłam na groby mojej rodziny. Czasem mówiłam do nich, opowiadałam im o moich problemach i czułam się lepiej niż po rozmowach z Grace. Zdarzało się, że tata przyjeżdżał po mnie w ocy, bo straciłam poczucie czasu. Nigdy nie dostałam za to kary, bo ojciec nigdy mnie nie karał, bo bał się mnie zranić w jakikolwiek sposób.
Ale być może, gdybym nie mieszkała z tatą, nie poznałabym... pewnej osoby.
A wszystko zaczęło się o czwartej nad ranem w moim pokoju...

-------------------------

Obiecałam, i jest. Mam nadzieję, że się podoba. Jeśli nie, czekam na podpowiedzi i oceny! I z góry przepraszam za literówki, jeśli takowe się pojawiły!

środa, 19 czerwca 2013

~ 1 ~

~C.~
Moja historia nie jest szczęśliwa. Nigdy nie była. Ale teraz to już za wiele...
Nazywam się Claribel. Nie wiem, skąd moi rodzice wzięli takie imię, ale gdy mi je nadano, mój świat był normalny. Młode małżeństwo, Anna i William, wprowadziło się do swojego pierwszego mieszkania niedaleko centrum Londynu. Niecały rok po ślubie para - w wyniku wpadki - została obdarzona dzieckiem i pokochała je tak, jakby było planowane. I choć pieniądze się nie przelewały, to byli absolutnie szczęśliwi. I tak powinno zostać. Ale niestety, taki stan trwał niecałe trzy lata od mojego urodzenia. Bo to ja jestem dzieckiem nieszczęśliwego małżeństwa. 
Wyszliśmy współnie do praku, w jeden z pierwszych ciepłych, wiosennych dni, kiedy Anglia nie została spłukana kolejnymi litrami wody. Niewiele z tego pamiętam, byłam za mała, żałuję, bo to jest wesołe wspomnienie. Ale w tym samym czasie nasz sąsiad zostawił włączony piekarnik i wywołał pożar. Nikt go za to potem nie winił, stracił wtedy dwuletniego synka. Kiedy wróciliśmy, było za późno, nawet straż pożarna była szybciej. Mimo wszystko nie dość szybko. Wszystko było zniszczone, obrócone w popiół. Czarne ściany, zwęglone meble, spalone zabawki... Nie zostało nic. Nadal trzymam zdjęcia naszego mieszkania po tym pożarze, wtedy miały posłużyć do dochodzenia policji. Powinnam je wyrzucić, bo płaczę, gdy tylko na nie spojrzę, ale nie mogę, bo wiem, że takie wspomnienia są ważne. Zwłaszcza teraz, gdy wiem...
Babcia - mama mojego taty - wzięła nas pod swoje skrzydła na jakiś czas, chociaż jej mieszkanie było jeszcze mniejsze od naszego. Odszkodowanie było niewielkie, starczyło ledwie na kilka najpotrzebniejszych rzeczy, takich jak ubrania. Na szczęście, dzięki ciężkiej pracy rodziców, po upływie pół roku wyremopntowaliśmy mieszkanie i sprzedaliśmy je, bo nikt nie miał ochoty tam wracać. Za otrzymane pieniądze kupiliśmy nowe, gorzej położone i mniejsze miejsce, ale przynajmniej własne. Na czwarte urodziny dostałam własny pokój.
Byłam na tyle mała, że szybko zapomniałam, co się działo wcześniej. Ale rodzice nie zapomnieli. Pojawiły się problemy z pieniedzmi, przez co musieliśmy ostro zaciskać pasa. Prezentami były kwiatek i czekolada, czasem jedynym posiłkiem był lichy obiad, nie korzystaliśmy z komunikacji miejskiej, samochód został sprzedany zaraz po pożarze. To jednak nie było najgorsze. Stosunki między rodzicami znacznie się oziębiły. Czasem ich kłótnie były tak poważne, że jedno z nich - najczęściej tata - spało na kanapie lub dywanie. Ludzie patrzyli się na mnie z troską, nie wiedzieli co myśleć o tych wszystkich hałasach. Być może, gdybym była starsza, potrafiłabym uratować sytuację, ale niestety byłam tylko kilkuletnim dzieckiem, któremu brakowało rodzicielkiej miłości i nowych zabawek. 
Dochodzimy do punktu kulminacyjnego. Kilka tygodni po moich ósmych urodzinach mama została zwolniona z pracy. Do dziś nikt nie podał sensownego powodu, dlaczego. A ona popadłą w depresję. Chyba wtedy byłą z tatą najbliżej, on ją wspierał, a ja pomagałam mu, jak mogłam. Ale to nic nie dało. Zaczęło się od butelki wódki, którą dostała od znajomej. Wypiła całą jednym łykiem. I wtedy zaczęło się piekło... Uzależniłą się od alkoholu. Oprózniała kilka butelek czegokolwiek z procentem dziennie. Ponad połowa pensji taty szła właśnie na to. Początkowo zamknęła się w sobie i stała się odludkiem, ale potem nagromadzona przez tyle lat frustracja zaczęła wychodzić na wierzch. Mimo tego, że alkohol zawładnął jej umysłem wiedziała, że nie może walczyć z tatą, bo przegra. Wszystko zrzucała na mnie. Nazywała mnie źródłem wszystkich naszych problemów, mówiła, że nigdy mnie nie chciała, potem wyrzucała mnie z domu na jakiś czas, zdarzało się, że na noc, po kilku godzinach zabierała z powotem tylko po to, by następnego dnia zacząć od nowa. Ale te krzyki to było nic. Na nic mi nie pozwalała, biła mnie przy każdej okzaji, kilkakrotnie do utraty przytomności. Tata na początk starał sie bronić, ale wkrótce sam unikał przebywania w domu, miał romanse z innymi kobietami. Ja tymczasem powoli stawałam się dzieckiem ze zniszczoną psychiką. 
W moje dziesiąte urodziny doszłam do wniosku, ze 13 czerwca to pechowy dzień. Właśnie wtedy, gdy ja starałam się uczcić moją małą rocznicę, rodzice się rozwiedli.

-------------------------

Mam pierwszy rozdział za sobą! Nie chciałam przedłużać, bo byście sie zanudzili, dlatego podzieliłam życie Claribel na dwie części. Druga pojawi się jeszcze w tym tygodniu, a potem zacznie się prawdziwa akcja. 

Zaczynamy!

Jeżeli lubisz gwiazdy wmieszane w życie normalnych ludzi - lepiej wyjdź. Wampiry, wilkołaki, czarownice? Bardziej, ale nie do końca. Internetowe dzienniki - o, stanowczo nie. To jest opowieść o... nie zdradzę, bo wtedy po co czytać dalej? Trochę tu fantasy, trochę SF, trochę normalnych, życiowych problemów. 
Nie jestem nowicjuszką w pisaniu - pierwszą książkę skończyłam, gdy miałam 7 lat, następną w zeszłym roku, a ma ona ponad trzysta stron. Na Bloggerze jestem już jakiś czas, ale przez kilka miesięcy nic nie pisałam, a potem usunęłam poprzednie blogi. Mam nadzieję, że będę tym razem bardziej zdeterminowana i, z waszą pomocą, ta stronka przetrwa dłużej niż poprzednie. 
Chcecie wiedzieć więcej? Zadawajcie mi pyatnia, odpowiedzi szukajcie w zakładkach! Zapraszam także do dzielenia się adresami swoich blogów. Zajrzę na te, które mnie i interesują,  najlepsze udostępnię tutaj i zacznę obserwować. Jednakże do niczego nie zmuszam - nie piszę dla rozgłosu, ale głównie dla siebie samej.
Miłej lektury życzę!