poniedziałek, 5 sierpnia 2013

~ 10 ~

~C.~

Usłyszałam cichą muzykę. Wsłuchiwałam sie w nią, pozwalałam, by mnie usypiała, aż dotarło do mnie, że to budzik w mojej komórce. Zerwałam sie na nogi tak szybko, że aż mi sie zakreciło w głowie.
Zeszłam na dół, jeszcze nie do konca świadoma tego, co robię. Wyciągnęłam z lodówki jakiś jogurt, ale nie robiłam sobie dużych nadziei, ze się najem. To był bardziej odruch. Gdy już opróżniłam kubeczek(tak jak się spodziewałam, ssanie w żołądku nie ustało) poszłam na górę i wzięłam długi, orzeźwiający prysznic. Zadbałam o siebie jak nigdy - ogoliłam się, zrobiłam peeling, nasmarowałam się olejkiem. Spojrzałam za okno i pomyślałam, że jest piękny dzień. Zapowiadało sie na brak deszczu. 
Owinięta ręcznikiem poszłam do swojego pokoju i odsłoniłam rolety. Od powrotu ze szpitala dbałam o porządek i było mi z tym zaskakująco dobrze. Jednakże nie zmieniało faktu, że czułam się jak w hotelu. 
Dopiero gdy spojrzałam na wiszący na krześle mundurek zdałam sobie sprawę, jaki dziś jest dzień. Rozpoczęcie roku szkolnego. Miałam ochotę jęknąć. Nienawidziłam szkoły, bo zmuszano mnie do całodziennych rozmów, byłam narażona na nieustanne dreszcze, które znajdowały swoje źródło w zatłoczonych korytarzach i salach lekcyjnych. A teraz, gdy głowa bolała mnie praktycznie przez cały czas, miałam wrażenie, że wybuchnę od tego strasznego hałasu. 
Nagle mój dobry humor się ulotnił. Leniwie wciągnęłam na siebie rajstopy, potem spódniczkę, koszulę i marynarkę. Nawet nie spojrzałam na odbicie w lustrze bo wiedziałam, że wygladam okropnie. Jak w każdej spódniczce. Byłam sfrustrowana do tego stopnia, że na złość chciałam nie wiązać włosów, ale stwierdziłam, ze lepiej nie robić sobie złej reputacji w pierwszy dzień szkoły i szybko uplotłam koślawy warkocz.
Jednak gdy zeszłam na dół, mój humor jeszcze się pogorszył. Na ławce siedział tata, ubrany w elegancki garnitur. Nawet się nie przywitałam, tylko zaczęłam wciskać na siebie buty.
- Witaj, Claribel. - powiedział z uśmiechem. Wyczułam jednak, że sie stresował.
- Musisz jechać ze mną? - zapytałam, lekko zdenerwowana.
- Tak, muszę. - powiedział z naciskiem. - Wszyscy znamy twoją sytuację. Oni też powinni.
- Naprawdę sprawiam tak duże problemy? - zapytałam, zerkając na niego z gniewem. Tego dnia przeczuwałam, że stanie sie coś złego, a to wcale nie pomagało mi w kontrolowaniu swoich emocji. - Jestem problematycznym dzieckiem, tak?
- Claribel, myślałem, że rozumiesz... - westchnął. Nie odpuści, nie teraz.
- Nieważne. Jedziemy. - wstałam i ruszyłam w stronę garażu.
Moja nowa szkoła znajdowała się na krańcu Londynu, ponad 25 kilometrów od naszego domu. Wiedziałam to. Oglądałam jej położenie na mapie. Widziałam zdjęcia. Jednak gdy samochód wjechał na wysypaną piaskiem drogę pełną olbrzymich dziur, byłam zdziwiona, że to aż takie odludzie. Okolica była oczywiście piękna - dookoła rósł gęsty, wiekowy las, raz w tle mignęło mi jezioro, błyszczące niczym szkło. Droga była otulona baldachimem z gałęzi. Krople rosy na liściach błyszczały niczym diamenciki. 
Po ponad pięciu minutach szalonej jazdy po wertepach przejechaliśmy przez piękną, metalową bramę. Po jej obu stronach stały ogromne posągi przedstawiające dzieci trzymające w rękach książki. Wyglądały na ponad sto lat. Na zdobionej tablicy obok widniał napis: Berrabey School. Czyli to tutaj, pomyślałam.
Samochód wtoczył się na ogromny plac wykładany brukiem. Dookoła kotłowały się inne pojazdy, szukające miejsca do zaparkowania. Jednak nie one przyciągnęły moją uwagę, lecz ogromny budynek za nimi.
Szkoła była gigantyczna. Miała siedem pięter, na każdym po kilkadziesiąt okien. Była zbudowana w kształt litery 'U'. Sciany zostały wyłożone czerwoną cegłą, gdzieniegdzie znajdowały się wysokie witraże. Dach był dość stromy, a na dwóch końcach budynku wystrzelały w niebo wysokie wieże. Do głównego wejścia prowadziły ogromne schody na planie półkola, a na ich szczycie znajdowały się wysokie na kilka metrów wrota z drewna, ozdobionego złotymi elemementami.
Samochód się zatrzymał na jednym z niewielu pozostałych jeszcze miejsc. Nie czekając na tatę wysiadłam i ruszyłam w stronę szkoły. On jednak szybko mnie dogonił. Szliśmy przez pełen ludzi plac, a ja miałam okazję przyjrzeć się osobom, z którymi teraz będę chodzić do szkoły. Wszyscy byli obrzydliwie bogaci - nie można było tego poznac po nich, lecz raczej po towarzyszących im rodzicach, ubranych w ciuchy ekskluzywnych marek, jeżdżących samochodami droższymi niż domy i wymachującymi na prawo i lewo telefonami i tabletami. Jednak tego się spodziewałam, bo to prywatna szkoła. Rzuciło mi się w oczy jeszcze jedno. Ci ludzie nie wyglądali na dobrze ułożone, grzeczne dzieci, ale na trudną młodzież. Co chwila obok mnie przechodził ktoś z tatuażem, kolczykiem na twarzy, z kolczatką na szyi. Gdzie indziej widziałam dziewczyny wymalowane tak mocno, że makijaż przysłaniał im całą twarz i wyglądały bardziej jak lalki niż jak żyjące istoty. Zdarzały się i osoby, które oczy miały wlepione w telefony lub przenośne konsole, i nie interesował ich świat dookoła. Oczywiście zdarzały się i normalne osoby, ale było ich zaledwie kilka, co nieco mnie zasmuciło.
Zatrzymaliśmy się przy ogromnych wrotach prowadzących do środka, ponieważ siedząca tam pani, zapewne woźna, sprawdzała kim jesteśmy i wpisywała nas na listę. Gdy tata z nią rozmawiał, ja podziwiałam rzeżbione w drewnie postacie. Wyglądały jak anioły lub elfy, ubrane w długie do ziemi szaty, siedzące wśród drzew. Obok nich siedziała dziewczynka, a właściwie klęczała. Lecz nie patrzyła na nie lecz na coś, co było jeszcze bardziej z prawej strony. Dwa nagrobki, na których siedziały kobiety. Patrzyły centralnie na nią, a na ich twarzach pojawił się wyraz troski i współczucia. I nagle zrozumiałam na co patrzę.
Cmentarz. Wszystko było dokładnie tak, jak tamtej nocy. Osoby na nagrobkach musiały być duchami. A anioły? Nie wiem. No i ja, klęcząca i błagająca o pomoc niezyjącą rodzinę.
Niemożliwe, pomyślałam, to tylko przypadek.
- Claribel, idziemy. - tata wyrwał mnie z zamyślenia. Czym prędzej odeszłam od tej przeklętej płaskorzeźby.
Weszliśmy do ogromnego holu. Było tutaj nieco mnie ludzi niż na zewnątrz. Miał bardzo wysokie sklepienie, niczym w kościele. Ściany były podzielone na kilkanaście części, a w każdej znajdował się inny obraz. Pod nimi stały rzędy krzeseł wyłożonych czerwonymi poduszkami. Przed nami znajdowały się schody, w połowie rozdzielające się i prowadzące w dwie różne strony. Po prawej i lewej stronie widziałam kilka drzwi, ale zamkniętych.
Weszliśmy po schodach, bo tak wskazywały rozstawione tu i ówdzie strzałki. Znaleźliśmy się na długim korytarzu. Było tutaj bardzo dużo drzwi, a na każdych wisiala tabliczka, dokąd prowadzą. Poszliśmy w prawo i weszliśmy do pierwszego pomieszczenia po prawej stronie. Wydawano tam podręczniki. Przedstawiliśmy się i kobiety siedzące za ladą pospiesznie odszukały odpowiednią paczuszkę i wydały nam ją, po czym powiedziały nam, gdzie mamy się udać. Zgodnie z ich poleceniami wyszliśmy z pokoju i ruszyliśmy w lewo, do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo i weszliśmy przez drzwi z tabliczką przedstawiającą numer mojej klasy.
Pomieszczenie, do którego weszliśmy było całkiem duże, ale nie różniło się zbytnio od zwykłej klasy. Na jednej ścianie wisiała tablica, pod nią stało biurko z komputerem. Po prawej stronie znajdował się rząd okien, na przeciwko ogromna szafa, z tyłu klasy - metalowe szafki. Ławki były pojedyncze, ale ustawione w pary, na każdej widniała tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Można było je otworzyć i włożyć do środka np. ksiązki.
Dopiero po chwili skupiłam się na osobach będących w środku. Zajęte były trzy ławki - jedna przez dziewczynę, dwie przez chłopców zajętych teraz rozmową. Z tyłu, obok szafek stało kilku rodziców, ale i oni byli zajęci swoimi sprawami. Przy biurku siedziała kobieta, prawdopodbnie moja wychowawczyni i to do niej podeszliśmy na poczatku. Przywitała nas szorstko i wskazała mi moje miejsce, po czym wyszła z klasy, by porozmawiać z tatą na jego prośbę.
Obróciłam się w stronę klasy i wtedy przeżyłam szok, bo zobaczyłam osobę, która zajmowała miejsce za mną. Ciemne włosy, oliwkowa cera i... niebieskie oczy.
Noel.
Nagle on także podniósł wzrok i spotkaliśmy się. Oddech mi przyspieszył. To się nie dzieje, pomyślałam. Nie mogę z nim rozmawiać. Nie teraz, nie po tym, co się stało w Kurshum. Chciałam ucieć, ale nogi przylgnęły mi do ziemi. Utonęłam w jego pięknych oczach, i stałam jak zahipnotyzowana, gdy wstał i z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie.
- Claribel, to ty? - zaśmiał się.
- Tak. - rozluźniłam się i uśmiechnęłam się, modląc się, by nie poznał, że fałszywie. - Jak się czujesz?
- Już lepiej, a ty? - rozbrajał mnie, chciał bym poczuła się bezpieczniej, ale nie mogłam. Każdy mięsień we mnie przygotowywał się do biegu, jeżeli wykona jeden podejrzany ruch...
- Wszystko dobrze. Już nie mam zamiaru tam wrócić.
- Nikt nie ma. Ciekawy zbieg okoliczności, spotykamy się w jednej klasie. Jesteś tutaj nowa?
- Tak, tata przeniósł mnie na ostatni rok. - uciekaj, uciekaj.
- Ja też, ale przenoszę się tutaj z powodu przeproawdzki.
- Dlaczego akurat ta szkoła?
- Ponoć ma dobry poziom.
- Też to słyszałam. - nagle przyszła mi do głowy głupia, ale jedyna wymówka. - Muszę wyjść do toalety, wracam za pięć minut, dobra?
- Jasne, spoko.
Nienaturalnie szybkim krokiem się oddaliłam, nie odkładając nawet książek. Kątem oka widziałam, jak mnie obserwuje. Rozluźniłam się, gdy zamknęły się za mną drzwi. Ruszyłam w stronę łazienki, którą widziałam po drodze do klasy. Przyspieszyłam do biegu. Myślami byłam gdzieś indziej.
Znalazłam się na zakręcie i nagle poczułam ból w czaszce i dreszcze spowodowane dotykiem jednocześnie. Zderzyłam się z kimś. To był chłopak, w nozdrza uderzył mi zapach jego perfum. Desperancko próbowałam się od niego oderwać, ale wyglądało na to, że się zaplątaliśmy.
- Spokojnie, spokojnie. - powiedział, chichocząc. Miał niski, kojący głos. Delikatnie chwycił moją rękę, potem nogę i odsunął mnie od siebie.
- Przepraszam. - złapałam się za głowę, która teraz zaczęła nieco boleć. - Biegłam.
- Nic nie szkodzi, powiniem był bardziej uważać. - zaśmiał się, a ja wraz z nim. - Nathaniel. - wyciągnął rękę w moją stronę.
- Claribel. - uścisnęłam jego dłoń i spojrzałam na jego twarz. Zamarłam.
Patrzyłam na piękne, niebieskie oczy.

----------------------

Dzisiaj trochę długo, ale to za moją długą nieobecność. Przepraszam, ale wyjazd trwał aż trzy tygodnie, potem miałam zajęcia, a na weekend wyjechałam znowu, nie miałam czasu pisać. Ale teraz będzie codziennie po jednym poście. Obiecuję! I jak wam się podoba dziesiątka? To już całkiem okrągła liczba :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gorąco dziękuję za każdy komentarz, także ktytyczny, bo to mi niezmiernie pomaga.
Wyłączyłam weryfikację obrazkową, by było wam łatwiej komentować, bo wiem, jakie to odczytywanie jest irytujące.